Mój ulubiony wykładowca ze studiów polecił nam kiedyś jedną kapelę (oczywiście polecił nam ich kilka w przeciągu trzech lat, ale ta jedna jest w tej historii kluczowa). Moim błędem było to, że zaraz po przyjściu do domu nie odpaliłam Youtube, nie wklepałam tam ich nazwy i nie posłuchałam ich muzyki (i tak przez kolejne kilka lat). Owszem, ani przez chwilę nie wątpiłam, że to wspaniały zespół- gustowi Pana Żuczkowskiego ufałam i nadal ufam bezgranicznie, ale nie wiedzieć dlaczego, z góry założyłam, że to nie będzie muzyka w moim guście. A może bałam się, że nie zrozumiem na czym polega ich świetność? Że to kolejne klasyczne „dziadki”? Boże, w większym błędzie być nie mogłam. Na szczęście uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny, i że na wszystko jest odpowiednia pora. Pewnego dnia, o ten właśnie zespół zapytała mnie moja druga połówka, która na muzyce zna się jak mało kto z mojego otoczenia (znacie go z „Sieracki poleca”). Kiedy padła ich nazwa, odpowiedziałam że znam (zdążyłam już wtedy poznać kilka piosenek), ale za wiele nie słucham. I wtedy włączył mi ich koncert.
"Live in Frejus, z 1982." Zakochałam się. Natychmiast. Szczególnie w Panie, który grając na gitarze skakał po całej scenie w różowym garniturze. Okazało się, że zespół ten kilkukrotnie zmieniał skład! Piosenki, które ja zdążyłam poznać, powstały przed pojawieniem się wyżej wymienionego wirtuoza. Po przesłuchaniu 5161245346 razy Waiting Man (ludzie! Temu utworowi należy się Oscar!) zapoznałam się z innymi jego piosenkami i z dnia na dzień jestem nim coraz bardziej oczarowana. Ma w sobie „to coś”, co sprawia, że już po jednym spojrzeniu czujesz, że to dobra dusza. Nie musiałam się długo zastanawiać jak Wam go najlepiej przedstawić, ponieważ idealnie ujął to w jednym z wywiadów Steward Copeland: „To jest facet podebrany Frankowi Zappie, przez Dawida Bowiego”. Czy można komuś zrobić lepszą reklamę ?! (a do tego jak najbardziej prawdziwą i ani trochę nie przekoloryzowaną?) Dodatkowo, występował między innymi z wspomnianymi wcześniej King Crimson, a także Talking Heads, Nine Inch Nails i Tori Amos (wszystkich artystów, z którymi dzielił scenę niestety nie jestem w stanie wymienić). O kim mowa? Panowie, Panie! Żeby nie trzymać Was dłużej w niepewności, tym, którzy go jeszcze nie znają, przedstawiam: ADRIANA BELEW! Mistrz gitary, na której zresztą sam nauczył się grać, pozytywny duch, którego mordka rozweseli nawet największego ponuraka, a przy tym po prostu skromny, acz cholernie utalentowany człowiek! W pigułce, jego historia pokazuje, że:
1) Zawsze trzeba robić to, co się kocha. Nigdy się nie poddawać i nigdy nie spoczywać na laurach. Poza tym, rób to wszystko będąc wiernym samemu sobie. Ci, którzy mają Cię docenić, zrobią to za Twoją szczerość, więc nie naginaj się pod tzw. większość. (Belew jakiś czas temu powiedział w wywiadzie, że dopiero teraz był w stanie stworzyć piosenkę, którą wymyślił w latach 70! Ponieważ wcześniej nie pozwalała mu na to technologia- to się nazywa cierpliwość)
2) Należy wychodzić z szuflady, Internetu, domu! Bo nigdy nie wiesz, kto może zauważyć i docenić Twój talent! Belew grał jak co noc w jednym z klubów ze swoim zespołem, gdy akurat w mieście był Zappa i poprosił szofera o zabranie go gdzieś, gdzie grają dobrą muzykę. Po usłyszeniu Belew podszedł do niego i powiedział, że nawiąże z nim współpracę. Za to Bowie czekał za nim, razem z Iggim Popem, na backstage w trakcie koncertu Zappy w Berlinie.
3) Powinno się pomagać innym pasjonatom! Belew ma szkołę muzyczną. Pewnego dnia, jeden z instruktorów pokazał mu swoich najlepszych podopiecznych. Adrian od razu wziął ich pod swoje skrzydła i założył zespół, w którym grali razem z nim. Jedno z nich miało 19 lat, drugie 20 (Belew zrobił to, co dawniej zrobiono dla niego- dojrzał i docenił talent, a później dał mu szansę się rozwinąć)
To trzy najważniejsze punkty. Resztę zrozumiecie sami, kiedy „wgryziecie” się z Adriana Belew i jego piękny, muzyczny świat!
(Linki do namiastki muzyki Adriana poniżej)
KLIKNIJ W TYTUŁ I POSŁUCHAJ:
Comments