top of page
  • Zdjęcie autoraBuk Bukowski

PROLOG- opowiadanie

Prolog


Mój drogi Ladislavie,

 

Gdy ostatnim razem do Ciebie pisałem, wysyłałem Ci życzenia z okazji czterdziestych urodzin. Było to dobre kilka miesięcy temu. Nie jestem człowiekiem wylewnym, znacznie wolę czytać i słuchać, niż pisać i mówić. 

Wczoraj oddałem lichwiarzowi złotą obrączkę. Dziwnym przypływem emocji, bo na brak pieniędzy się nie skarżę. Po prostu, w moim umyśle pojawiła się myśl, że mój związek małżeński był nieekonomiczny, nie miałem z niego zysku, a ciągle musiałem inwestować zarobione w urzędzie miejskim pieniądze. Kwota, jaką otrzymałem nijak mi tego nie wynagrodziła i rozsierdzony brakiem empatii starego Żyda (czemu zawsze lichwiarzem jest Żyd?), ruszyłem do pobliskiej knajpy i wydałem wszystko na ciemne piwo. Pisząc “wszystko”, nie mam na myśli jedynie skromnej kwoty, jaką otrzymałem, wydałem również pieniądze, które już wcześniej miałem przy sobie, a które zapewne nosiłem w bardziej praktycznym celu. 

Gdy jakimś sposobem dotarłem do domu, odarty z godności i jakiejkolwiek wstrzemięźliwości, po prostu się rozpłakałem. Dom był zupełnie pusty, tak jak wówczas moje plany na przyszłość. 

Wyobraź sobie człowieka od dziesięcioleci przyzwyczajonego do życia jednym trybem. Oswojonego z myślą, że wstając z łóżka jego stopy dotykają miękkiego chodniczka, umieszczonego w celu ochrony przez stycznością z brutalnie zimną podłogą. Później wkładasz pantofle i schodzisz, wciąż senny i rozmarzony, do kuchni, gdzie czujesz zapach kiełbasy i gorącej kawy. Wyobraź sobie wstać i człapać po zimnej podłodze po kawałek kwaśnego ogórka ze słoika. 

Kompletne szaleństwo. 

Chyba się zbytnio przyzwyczaiłem do opieki nade mną. W tamtej chwili poczułem się bezradny i głupi jak nastolatek, który stracił swoje pieniądze, siadając z szulerami do pokera. 

Spałem w fotelu, przytulając do siebie jedną z nielicznych ozdobnych poduszeczek, którą Jarmila zostawiła po sobie. Ze snu zbudził mnie Ondrej. Uważnie badał mnie wzrokiem. Całe życie starałem się, by żadne z moich dzieci nigdy nie musiało mnie widzieć w takim stanie. Jednak jest dorosły. Zwykle cyniczny i chłodny, wtedy naprawdę go przestraszyłem. 

Doprowadziłem się naprędce do porządku. Ondrej nie patrzył na mnie, a ja nie patrzyłem na niego. Już jako świeży na ciele i umyśle, zacząłem się pakować. Przez sypialnię znowu przeszedł huragan, jak zapewne przechodził, gdy Jarmila się gorączkowo pakowała, byleby zdążyć, nim wrócę z pracy i zdołam odnaleźć słowa, które mogłyby ją zatrzymać. 

Co chciałem zrobić? Wtedy nie wiedziałem. Dopiero, gdy zacząłem szperać w sekretarzyku, by wziąć papaterie i pióro, coś mnie tknęło. Nie mam przecież tylko jednego dziecka, Ladislavie. I wiem, że praktycznie cała nasza rodzina o tym zapomniała, jak to Jarmila odkrywszy prawdę, wypędziła Aneżkę z domu. 

Wysyłała mi pocztówki. Wszystkie ręcznie malowane. Raz na kilka miesięcy. Nigdy nie pisała o sobie, o swoim życiu. Opisywała jakieś zwyczajne wydarzenia, nie używając imion i nazw, nie stawiając siebie w innej pozycji jak obserwatora. Znacznie częściej zapisywała fragmenty wierszy lub cytaty, które jej się spodobały, a wszystkie dziwne i niepokojące jak jej usposobienie. 

Ostatnia karta, którą mi wysłała przedstawia siwopopielatego gołębia rozpostartego w locie, jego pióra mienią się fioletem i zielenią. Wygląda fantastycznie, jak żywe stworzenie, pełne takiego ruchu i energii, jakby podrywał się na moich oczach do lotu. W tle za nim jest bardzo skromnie, jakby tylko symbolicznie, namalowana panorama starówki miasta i bardzo obszerny, ale pusty plac. Sądząc ze stempla pocztowego: rynek breslauerski. 

W taki sposób znalazłem się tu, w pociągu do Berlina, skąd zamierzam przesiąść się i jechać już prosto do Breslau. 

Po drodze na dworzec wstąpiłem raz jeszcze do lombardu odzyskać obrączkę, jako symbol tych dwudziestu lat małżeństwa. Wcześniej nie zauważyłem, jaki chaos panuje w dorobku żydowskiego lichwiarza. Przeglądałem każdą gablotę z należytą uwagą. Żyd wciąż zapewniał, że nie wie i równocześnie targował się o stary zegar. Czułem na plecach jego świdrujące spojrzenie, wywiercające mi dziurę w plecach znad jego okrągłych okularków. Kręciłem się dość długo. Zależało mi. Gdy nieoczekiwanie lichwiarz podszedł do mnie i oskarżył o niecne uczynki. Przeszukał moją walizkę i wyrzucił z przybytku, krzycząc, żem zwykły złodziej. Nie miałem najmniejszego przebłysku pamięci, odnośnie moich wcześniejszych wizyt, a tym bardziej jego złotych zegarków. W każdym razie obrączki nie odzyskałem. 

Widzisz, bracie, moje małżeństwo nie było złe. Żyliśmy z Jarmilą w uprzejmej ignorancji, nie próbując zbytnio się poznać, ale też nie przeszkadzając sobie nawzajem. Być może to jej nie odpowiadało, może szukała czegoś więcej: książkowej miłości, gorącego romansu, elektryzującej przygody i słodkiego flirtu. Gdy ja mogłem jej ofiarować bukiet margaretek na urodziny i kupić kolejną parę kolczyków na naszą rocznicę, cudem pamiętając o rocznicy śmierci jej ojca i urodzinach naszych dzieci. 

Nie wiem dlaczego chcę znaleźć Aneżkę. To jest ciężki typ człowieka. Taki, który lubi być samotny i odrzucony, a równocześnie wszystkimi gardzi właśnie za to, że jej na to pozwalają. Kiedy ma masę dziwnych upodobań i tymi najbardziej awangardowymi wymachuje Ci przed nosem, bawiąc się w torreadora, by później zamknąć się w pokoju i z nikim nie rozmawiać przez najbliższe kilka dni. Jaki błąd popełniłem ja, a tym bardziej Jarmila, która chociaż próbowała wychować nasze dzieci?

Wydaje mi się, że podświadomie sam szukam wymówki. Ucieczki przed myślą, że pozwoliłem, by nasz związek butwiał. Nigdy nie dałem zbyt wiele od siebie. Nie umiem nawet sam o siebie zadbać. Gdy patrzę na pocztówkę od Aneżki widzę gołębia, jednego z wielu, które przyjdzie mi karmić na starość. Być może będą to moi jedyni znajomi, zacznę z nimi rozmawiać i prowadzić debaty, rozstając się na obiad w taniej jadłodajni, tuż pod moim domem, bo z moimi zdolnościami, zapewne przypaliłbym nawet wodę. Czuję się nieporadny, Ladislavie, jakbym nigdy nie umiał żyć. Właśnie po to mi ta podróż, chociaż krótka, to widzę w niej wyzwanie, dla mojego bardzo stabilnego i monotonnego życia. 

Tylko co powiem mojej córce, gdy ją zobaczę? Że mi przykro? 

Przykro mi było już w momencie, gdy buntując się przeciwko żonie poszedłem za Aneżką na dworzec. Milczałem, gdy wypłakiwała się, wylewała żale i strzelała przekleństwami niegodnymi zapijaczonego szewca, gdy wyzywała rodzoną matkę od najgorszych biesów folkloru. Nie  powiedziałem nic, bo nie umiałem stanąć po żadnej stronie. Pomogłem jej się zapakować w pociąg — tej samej linii, którą właśnie jadę — podając jej cały dobytek przez okno w przedziale. 

List nadam zapewne w Berlinie, a do tego czasu będziesz się martwił, być może nawet odwiedzisz mój dom, a mój syn niewiele Ci powie, bo i sam nie wie. Przepraszam Cię za to, braciszku. Przepraszam, że jak tchórz uciekłem i nikomu nie powiedziałem, dokąd. Liczę na Twoją wyrozumiałość. 


Pozdrawiam Cię z całego serca,

Jiri Tichy





Wiktoria Mikulska

26 wyświetleń1 komentarz

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page