top of page
  • Zdjęcie autoraBuk Bukowski

Odwiedziłam Haiti - 1/3

Roxana Lewandowska złapała bakcyla podróżniczego już za dzieciaka. Zaczęło się bardzo typowo - jak chyba każde dziecko marzyła o odwiedzeniu Disneylandu. I pierwsza była wyprawa do Francji, później w dalsze zakątki Europy, by w końcu pojawić się w Ameryce Latynoskiej i Azji. Roxana unika turystycznych tras, woli spokojnie z plecakiem i Canosiem - aparatem - poznawać to co jeszcze nie odkryte.

Ze mnie żaden podróżnik, właściwie to jestem takim włóczęgą.

Dwa miesiące temu odwiedziła Haiti i dla nas przygotowała krótki reportaż, składający się z trzech części. ______


Kraj trzeciego świata, przez podróżników często nazywany Afryką. Biedny. Zero jakiejkolwiek turystyki. Podróżników właściwie też tam brak. Podczas moich trzech dni spędzonych tam nie widziałam ani jednego białego człowieka – sama zresztą dostałam zalecenie noszenia długich rękawów i spodni, by nie rzucać się aż tak w oczy. Kraj, który przeżył trzęsienie ziemi, kilka huraganów, które właściwie doszczętnie zwinęły wszystko z powierzchni ziemi. Bieda, co chwilę słychać strzelaniny. A tylko wystarczy przejść granicę by zobaczyć Dominikanę. Białe plaże, uśmiechniętych ludzi, wysoko rozwiniętą turystykę. Jak spojrzysz na mapę satelitarną to automatycznie będziesz mógł zaznaczyć granicę pomiędzy tymi dwoma państwami – Dominikana zielona – Haiti beżowe, brak roślinności. Jak to możliwe, żeby dwa tak różne kraje leżały tak obok siebie? I że Dominikanę nic nie dotknęło, żadna katastrofa? Wszystkie huragany zatrzymywały się przy granicy. Trzęsienie ziemi to samo. A przecież natura tych granic administracyjnych nie widzi.


Od kilku lat Haiti budziło moją ciekawość. Dlaczego to właśnie na ten kraj spada całe zło świata? Chciałam przekroczyć granicę trzy lata temu, gdy byłam na Dominikanie, ale wtedy na całe szczęście granice były zamknięte. Przed moim drugim wylotem na Dominikanę postanowiłam, że tym razem to Haiti odwiedzę. Dokładniej Puerto Principe, czyli stolicę. W internecie nie mogłam znaleźć żadnych informacji odnośnie wiz, przekroczenia granic, no po prostu nic. W momencie gdy weszłam na stronę ministerstwa spraw zagranicznych wyświetlił mi się komunikat, że odwiedzenie Haiti nie jest wskazane. Że się nie zaleca. Pomimo tego, że moja wyprawa na Espanolę była samotna, postanowiłam, że na Haiti zdecyduje się tylko wtedy gdy podczas mojego pobytu tam poznam jakiegoś podróżnika, który się do mnie dołączy, bo wiedziałam, że samej to nawet granicy przekroczyć nie dam rady, co dopiero mówiąc o pobycie tam.


Moje prośby zostały wysłuchane i już podczas pierwszych dni poznałam chyba najodpowiedniejszą osobę świata, która w Haiti była dwa razy. Pierwszy raz po trzęsieniu ziemi jako wolontariusz. I w momencie jak zaczął mi opowiadać co się tam naprawdę działo po przyznam szczerze, że zaczęłam się coraz bardziej obawić mojego wyjazdy tam, chociaż jednocześnie ciekawość coraz bardziej rosła.


Wiesz, my naprawdę staraliśmy się pomóc. Tam nie było nic. Pomoc przylatywała z innych krajów. Widziałem kilka razy gdy Haitańczyk atakował Haitańczyka, bo miał lepsze buty od niego czy coś do jedzenia. I tak dochodziło do morderstw, w biały dzień na ulicy, ale przecież nikt nie reagował. W radiu i telewizji mówiło się tylko, że to kolejna ofiara trzęsienia ziemi. Przecież tam zwłoki walały się po ulicach. Kto rozpoznałby który został zamordowany przez naturę a który przez człowieka.

Wyjaśnił mi też temat religii na Haiti. Synkretyzm religijny, voodoo. Wystarczy wpisać ‘religion Haiti’ w internecie, zobaczyć kilka zdjęć i już pojawia się obraz tego całego zła. Staram się nie oceniać wierzeń ani religii ale jak coś co jest związanego ze złem może być dobre? Przegadaliśmy kilka godzin, a mój współtowarzysz w bardzo ciekawy sposób podsumował Haiti:


Jeżeli Bóg naprawdę istnieje i traktuje Ziemię jako dom to z całą pewnością Haiti ma za łazienkę.

Obgadaliśmy szczegóły, dograliśmy wszystko na ostatni guzik i... pojechaliśmy. Wyruszyliśmy z Santo Domingo i po kilku godzinach znaleźliśmy się na granicy. Kazano nam wysiąść z autobusu, rozdano nam paszporty (które zabrano nam wcześniej przy kupnie biletów) i kazano czekać w kolejce. Sami Haitańczycy, jedynymi osobami z zagranicy byliśmy my. To co się działo dalej przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Krzyki, kłótnie, z których nie rozumiałam nic. Przepychanki. Haitańczycy próbujący na chama przekroczyć granicę z Dominikaną, kłócący się z dominikańskimi służbami bezpieczeństwa. Próbujący wskoczyć na bramę. Bo przecież za bramą jest lepsze życie. Bo jeżeli piekło istnieje to jestem stuprocentowo pewna, że jest nim Haiti.


Miałam szczęście, bo mój współtowarzysz pracuje dla rządu, o czym mówi wielka naklejka jego w paszporcie. Straż graniczna patrząc na nas automatycznie brała nas za małżeństwo dodatkowo małżeństwo, które pracuje dla rządu, więc bali się nam cokolwiek zrobić. Nie wyrzucili mi wszystkich rzeczy z plecaka jak wszystkim (prosiłam ich w myślach, by tego nie robili, bo w nim miałam aparat), nie obmacywali, nie kazali się rozbierać. Mieliśmy tylko czekać. Co chwilę zaczepiały nas dzieci podchodząc i mówiąc wykute po angielsku zdania

Jestem głodny. Daj mi pieniądze. Nie udawaj, że mnie nie widzisz. Jestem tutaj.

A ty stoisz tam, patrzysz na ludzi przepychających się między sobą, bijącymi się, krzyczącymi, jest tak głośno, dzieci szarpią Cię za spodnie, ale wiesz, że nie możesz im dać nic, bo to na pewno im nie pomoże, a nawet zaszkodzi, myślami wmawiasz sobie, że jesteś gdzieś indziej, że tak naprawdę Cię tu nie ma. I w momencie gdy już nie możesz uwierzyć, że to naprawdę dzieję się w dwudziestym pierwszym wieku wręczają Ci paszport – a właściwie najpierw krzyczą POLISH, POLISH, POLISH, bo nie umieją wymówić twojego imienia ni nazwiska. I w momencie jak podchodzisz i odbierasz go to witają cię niemiłym wzrokiem. Uśmiechasz się, ale nic nie pomaga, więc po prostu opuszczasz to miejsce i wchodzisz do autobusu. Autobus już przejeżdża granice, zatrzymuje się jeszcze raz i znowu przechodzisz podobną kontrolę. Później kolejne cztery godziny w autobusie i jesteś na miejscu. Wysiadasz z autobusu i widzisz… nic. Wielkie pole, pokryte śmieciami. A w tle jakieś wzniesienia. Mini góry.


Pierwszy problem pojawia się już przy dojeździe do naszego pokoju/hotelu/rezydencji (do dzisiaj nie wiem jak to nazwać). Prosimy mototaksówkarzy o podwózkę. Jest ich sporo, grupa kilkoosobowa, dwójka z nich decyduje się nas zawieść, podchodzimy do motorów, gdy oni… zaczynają się kłócić i przepychać. I my tak stoimy i patrzymy jak oni.. się leją. Nie rozmawiamy po kreolsku (jest to dialekt francuskiego), więc nie rozumiemy kompletnie nic. Trwa to kilka minut, po tym wszystkim dwójka z nich poprawia sobie koszulki i po prostu jakby nic się nie stało podchodzą nas i gestykulując pokazują, że mogą nas zawieźć. Ustalamy cenę i jedziemy.


Dojeżdżamy do naszego lokum. Plecaki nasze mają na motorach, przychodzi pora zapłaty. Zawyżają cenę. Nie chcemy tyle zapłacić. Ale boimy się kłócić, bo przed chwilą widzieliśmy mini bójkę. Dodatkowo dalej trzymają nasze plecaki. Umysł podpowiada mi, że lepiej to zapłacić niż dostać w brzuch i stracić plecak. Wygrywają, płacimy i wchodzimy do naszego lokum.

Nocleg mieliśmy w miarę blisko stolicy, powiedziałabym, że w wiosce obok, w której mieszka klasa wyższa Haitańczyków. Wynajmujemy pokój w domu, wita nas żona właściciela, która mówi po angielsku, ale tak naprawdę nie mówi, chociaż do końca wyjazdu upiera się, że mówi i rozumie wszystko. Wynajmuje tu pokój także jedna rodzina z Indii oraz jeden Haitańczyk, który dwadzieścia lat temu uciekł do Stanów Zjednoczonych. I do Haiti wrócić nie zamierza, odwiedza tylko przyjaciół. Mówi, że jesteśmy odważni skoro zdecydowaliśmy się tu przyjechać. Siedzimy, pijemy piwo, a obok nas ochroniarz, który nie odstępuje nas na krok. Dopiero Haitańczyk tłumaczy nam, że przecież tutaj to normalne. Że każda szanująca się rodzina ma swojego ochroniarza, który nie opuszcza Cię na krok. Nawet idzie z Tobą na spacer. Z bronią. Bo nigdy nie wiesz, czy nie wylądujesz w środku strzelaniny. Następnego dnia wynajmujemy motor i jedziemy do stolicy. I dopiero wtedy zaczynam rozumieć wszystko.

Roxana Lewandowska


Koniec części pierwszej. Część druga 15.07.2019



zdjęcie autorstwa Roxany Lewandowskiej

440 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page