DZIWNA PANI PSYCHOLOG W liceum szedł mi bardzo dobrze hiszpański, więc zaproponowali mi indywidualny tok nauczania. Najpierw poszłam do sekretariatu po taki mały druczek, z którym trzeba było iść do poradni psychologicznej i tam pani psycholog miała stwierdzić czy ja się na te indywidualne zajęcia nadaje. Myślałam, że tam będą sprawdzać mój poziom języka, tymczasem pani psycholog od wejścia zaczęła mnie pytać jak to się ta moja przygoda z hiszpańskim zaczęła. Siadam i opowiadam, że jak miałam dziewięć lat to zapisałam się na pierwsze zajęcia. Pani ta odpowiedź się nie bardzo podoba i przez pół godziny mi mówi, że jeżeli mnie rodzice nękają nauką tego języka to mogę spokojnie to z siebie wyrzucić. Nie rozumiem nic, patrzę na nią wielkimi oczami, a ona dalej mi tłumaczy, że jeżeli oni mi każą, zmuszają i przymuszają to, że mogę jej to szczerze powiedzieć i będzie po sprawie. Nie mam pojęcia o co chodzi, mówię jej, że to jest moja miłość największa ten język, że sama siadam w nocy do książek i kuję. Pani nie wierzy, cały czas podkreśla, że mogę jej powiedzieć wszystko, bo jej gabinet to bezpieczne miejsce i mogę jej stuprocentowo zaufać. Potrzebuję mocno tych indywidualnych lekcji – liczyły mi się do rekrutacji na studia w Andaluzji – więc odpowiadam cierpliwie, ale już po raz milionowy, że to moja pasja. Dopiero jak opowiadam całą historię, włączając w to fakt, że zaczęłam się uczyć hiszpańskiego, by móc rozumieć konie andaluzyjskie i mówić w tym samym języku co mój ukochany Banderas i że płaczę na wywiadach z Shakiry, bo ma taki piękny akcent to ona dopiero mi zaczyna podpisywać kartkę, że nadaje się na te indywidualne. Wychodzę z gabinetu wkurzona, że musiałam przejść taki chory cyrk i przeklinając panią psycholog. A teraz szczerze Wam powiem, że ją bardzo dobrze rozumiem.
Pomimo tego, że już mam dwadzieścia jeden lat, dalej siedzi we mnie wewnętrzne dziecko. I to dziecko często tupie nogami i krzyczy TO NIE TAK jak słyszy rozmowy innych rodziców. MŁODY DOROSŁY
Fryderyk lat siedem. Zapisany do szkoły dwujęzycznej, angielsko-hiszpańskiej z zajęciami francuskiego dwa razy w tygodniu. Po zajęciach odbiera go niania Niemka, która mieszka z całą rodziną, by młody już osłuchał się z niemieckim. Codziennie basen, bo sport to zdrowie. Zajęcia z pianina i malarstwa - bo to rozwija kreatywność - co drugi dzień. Raz w tygodniu koszykówka, bo uczy współpracy. Nauczycielka angielskiego ze szkoły nie jest wystarczająca dobra, młody jeszcze nie mówi płynie po angielsku (tak mówi mi jego mama), więc przychodzę do niego dać mu korepetycje. Wchodzę do jego domu, siadamy nad książkami, by sprawdzić co ostatnio przerabiali, a młody prawie zasypia mi nad stołem i przeprasza i mówi, że jest zmęczony. Mówię o tym jego mamie, na co ona reaguje wkurzeniem i mi tłumaczy, że przecież to jeszcze dziecko, że dzieci nie mogą być zmęczone, że dopiero pracując zobaczy co to prawdziwe zmęczenie, że wydziwia. Pytam szczerze czy może nie uważa, że może ma za dużo zajęć, na co ona mi odpowiada, że w przyszłości im za to podziękuje. Tak bardzo skupia się na wytłumaczeniu mi, że języki to przyszłość, że nie zauważa jak jej syn całkowicie odleciał na kanapie obok, robiąc sobie zasłużoną drzemkę. Obudzi go pewnie dopiero jak wyjdę, by się przecież nie spóźnić na zajęcia z pianina.
I to nie jest tylko jeden przypadek. Od małego inwestujemy co tylko się da w przyszłość dzieci, licytujemy się kto na więcej kreatywnych warsztatów wyśle, na ile języków dziwnych zapisze. Bo przecież dziecko łapie szybciej, a jak mało jest osób znających w Polsce koreański? – mówi mi jeden tata. Następni wyprowadzają się do Anglii na chwilę, by dziecko załapało akcent brytyjski. Mała płacze, że zostawia przyjaciół, ale przecież w przyszłości kiedy to zrozumie to im podziękuje. Kolejna osoba mnie pyta co może zrobić, by dziecko w przyszłości było zainteresowane tak światem jak ja, bo chcieliby mieć ambitne dziecko. Zamarzyli sobie mieć dziecko podróżnika tak bardzo, że nie widzą, że młody rysuje niesamowicie i zaraz mu pewnie te kartki zabiorą i zapiszą na kolejny dziwny język, bo z tego będą pieniądze, nie to co z jakiś głupich bazgrołów na kartce.
I tak moje wewnętrzne dziecko rzuca się na boki i krzyczy, że po prostu powinniśmy pozwolić dzieciom nimi być. Nie uczyć od małego, że cały czas trzeba być zajętym i cały czas trzeba coś robić, by być ważnym. Przecież kochani, to dzieciństwo to jedyny taki beztroski czas w życiu, po co aż tak przeładowywać ich tymi obowiązkami. Przeraża mnie to, że wychowujemy kolejne niespełnione pokolenie, które nie będzie umiało skupić się na chwili obecnej. Bo właśnie to robimy – od małego uczymy myśleć dalekobieżnie i planować życie kilka lat do przodu. Poświęcamy całe ich dzieciństwo, by byli idealnymi dorosłymi. A później okazuje się, że zamiast idealnych mamy wkurwionych dorosłych, którzy nie umieją cieszyć się już niczym i odliczają dni do emerytury i muszę zapisać się na milion kursów mindfulness i jogi, by w końcu nauczyć się być tu i teraz.
Nie jestem ani psychologiem, ani matką, ale obserwatorem i miłośnikiem świata i w sumie odkąd słucham tego swojego wewnętrznego dziecka to jakoś lepiej traktuje mnie życie, więc jeśli jesteś rodzicem to chciałabym poprosić Cię o jedną rzecz: czasami weź im odpuść.
Roxana Lewandowska
Comments